Jaki jest cel pańskiego trzydniowego pobytu w Polsce?
Czysto towarzyski. Mam tutaj przyjaciół. Cieszę się też, że mogę porozmawiać z reprezentantem gazety sportowej. Słyszałem wszak bardzo wiele o polskim karate kyokushin i jego szefie Andrzeju Drewniaku. Wasza reprezentantka Ewa Pawlikowska jest dwukrotną mistrzynią świata w tej dyscyplinie. Moje gratulacje.
Czuje się pan bardziej sportowcem czy aktorem?
Raczej aktorem, chociaż moja profesja ze sportem związana jest bardzo mocno i nieustannie trenuję sztuki walki. Kiedy jestem w domu, poświęcam na to średnio trzy godziny dziennie, w czasie podróży - przynajmniej godzinę.
Ma pan na swoim koncie jakieś sukcesy sportowe?
Naturalnie. Startowałem w wielu turniejach. Kiedy miałem dwadzieścia lat, zostałem mistrzem Belgii w karate. Uczestniczyłem w nim pod swoim prawdziwym nazwiskiem Jean-Claude van Varenberg. Toczyłem także z powodzeniem pojedynki podczas światowego turnieju w Las Vegas. Domyślam się, dlaczego zadaje pan to pytanie. Wiele osób uważa, że moje filmowe umiejętności to kwestia tricków. Ale jestem prawdziwy w tym, co robię. Zapewniam pana (swój kunszt, między innymi pokazywane w filmach kopnięcie obrotowe z wyskoku, van Dammme demonstrował podczas treningu przeprowadzonego w Krakowie, na który zaprosił go wiceprezes Polskiego Związku Karate, Andrzej Drewniak - przyp. ws). Jeśli teraz stratowałbym w jakimś turnieju, to zaprosiłbym pana do pierwszego rzędu na trybunie. Zobaczyłby pan, że nie kłamię.
Od kiedy zafascynowały pana dalekowschodnie sztuki walki?
Zacząłem uprawiać je w wieku jedenastu lat. Rozpocząłem od stylu shotokan, a po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych - trenowałem kulturystykę oraz karate amerykańskie w formule full-contact. Ukończyłem również szkolę tańca towarzyskiego.
Dlaczego wybrał pan akurat karate, a nie na przykład piłkę nożną albo koszykówkę?
Z przyczyn bardzo prozaicznych. W młodości miałem masę kompleksów. Przysięgam. Byłem chudy, słaby fizycznie, a w dodatku cechowały mnie pewne problemy z wymową. To budziło rzecz jasna drwiny kolegów. Chciałem coś z tym wszystkim zrobić, bo czułem się odrzucany przez środowisko i żadna z moich koleżanek nie zwracała na mnie uwagi. Rozumie pan chyba, że dla młodego człowieka to prawdziwa tragedia. Bardzo chciałem, żeby przestano postrzegać mnie jako wymoczka i fajtłapę, i z tej przyczyny mocno angażowałem się w uprawianie sportu. To on dał mi wiarę w siebie i pozwolił stać się tym, kim teraz jestem. Mówiąc te słowa, nie mam na myśli tej pewności, którą daje świadomość własnej przewagi fizycznej nad innymi ludźmi. To jest bardziej związane z aspektami duchowymi mojego życia. Z wiarą człowieka w to, co chce zrobić.
A czy teraz gwiazda filmów karate ma jakieś kompleksy?
Nie czuję się bezpieczny. Dużo zastanawiam się nad sensem życia i jego trwaniem. Żyję świadomością, iż nie przychodzimy na ten świat jedynie po to, by stawać się bogatymi i robić karierę. Liczy się tylko to, czego dokonujemy. Świadomość kruchości istnienia i wewnętrzna słabość rodzą we mnie jakiś psychiczny ból wynikający z niespełnienia. Rzecz jasna, może pan w to nie wierzyć, bo przecież mój filmowy wizerunek przedstawia twardziela. Ludzie nazywają mnie „mięśniakiem”, ale film to jedno, a życie - drugie. Kariera, sława i pieniądze to nie wszystko. Trzeba potrafić pielęgnować swoje wnętrze. Uważam, że z kompleksami, które ma każdy człowiek, można sobie poradzić, jeżeli tylko słucha się swojego wewnętrznego głosu. Wybaczy pan, chyba to brzmi nadto filozoficzne, a przecież uchodzę tylko za aktora filmów akcji.
Zdarzyło się panu użyć kiedyś swoich umiejętności w chwili realnego zagrożenia? Z pewnością istnieją ludzie, którzy z van Damme'em chcieliby się „spróbować”.
(śmiech) O, proszę pana! Ja bardzo szybko biegam. Mogę uciec każdemu. A tak poważnie, to uważam, że siła mięśni bez mocy umysłu jest bardzo kiepskim argumentem. Nie chciałbym, żeby zdarzyło mi się kiedyś użyć swoich umiejętności w sytuacji realnego zagrożenia. Powinniśmy w życiu kierować się szlachetnością, a nie posługiwać się siłą.Obecnie w Polsce wiele mówi się na temat brutalności pokazywanej w mediach i jej złym wpływie na młode pokolenie. Pan żyje z ukazywania brutalności i bierze za to spore pieniądze. Jak to więc jest naprawdę z tą pana szlachetnością?
Proszę najpierw zdefiniować, co to znaczy brutalność. Chcę podyskutować z panem na ten temat.
Obawiam
się, że nie starczy nam czasu. Pański plan pobytu jest
bardzo napięty. Chodzi
mi jednak o to, że wielu młodych ludzi
może zapragnąć naśladować kreowanych przez pana bohaterów
i być równie brutalni jak oni...
Kiepskie tłumaczenie, panie Jean-Claude. W powszechnym rozumieniu walka i agresja z moralnego punktu widzenia są czymś z gruntu złym. Czy przypadkiem nie usiłuje pan dorabiać ideologii do swojego aktorstwa?
Zgodzę się, że agresja jest czymś złym, ale walka - nie. Proszę przecież zauważyć, że całe nasze życie jest walką z przeciwnościami losu i innymi ludźmi. Potrzebujemy tej walki jak tlenu. Ciągle chcemy się sprawdzać i rozumieć, iż jesteśmy lepsi od innych. A czym jest sport, jeżeli nie walką?
Jeżeli nie potrzebowalibyśmy walki, konfrontacji, sprawdzania naszych sił, to również sport nie istniałby wcale. Mówienie o walce, że jest ona czymś złym, jest wierutną bzdurą. Różne są tylko sposoby prowadzenia pojedynków. W końcu życie to ciągła kontrreakcja, nieustanny ruch i przenikanie się dobra i złą.
Nie,
nie kończyłem żadnej szkoły. Wszystko zawdzięczam swojej
sprawności fizycznej. Ale powiem panu, że o zostaniu aktorem
marzyłem od dziecka. Początki mojej kariery nie były jednak
łatwe, chociażby z tego względu, że kiedy przyjechałem do
Los Angeles, mój angielski nie był najlepszy. Pracowałem jednak
nad sobą. Z czasem okazało się też, że jestem dobry w tym, co
robię. Teraz często robię przeróbki w scenariuszach i sam
reżyseruję sceny walki. Moje filmy przyniosły dotychczas ponad
miliard dolarów dochodu. To chyba niezły wynik. Ale w tym
wszystkim nie chodzi tylko o pieniądze.
Ja kocham życie i ludzi. Myślę, że niektórzy wyczuwają tę
miłość w moich filmach.
Cóż... Bóg stworzył wiele kobiet i mężczyzn, ale - przynajmniej w religii katolickiej - nakazał, by prawdziwe kochać tylko jedną osobę. Mam z tym chwilami kłopoty. Proszę samemu pomyśleć o odpowiedzi.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał WOJCIECH SZCZAWIŃSKI