Czterdziestosiedmioletni mężczyzna, który decyduje się na udział w reality show musi być - delikatnie mówiąc - człowiekiem szalonym. Jeśli przy tym pozwala sobie wylewać na głowę jogurt owocowy albo paraduje w kowbojskim stroju jeżdżąc na lokomotywie-zabawce, to coś z nim chyba jest nie tak. Zgodnie ze społecznym stereotypem, w wieku sempai pewnych rzeczy robić nie wypada, bo można się ośmieszyć w oczach milionów ludzi.
Marzył sempai o zwycięstwie w domu „Wielkiego Brata”?
Każdy z uczestników na nie liczył, nawet wtedy, kiedy o tym nie mówił. Wiedziałem jednak, że moje szanse nie są wielkie, chociażby ze względu na mój wiek. Udział w programie traktowałem zatem jako podjęcie pewnego wyzwania. Przez dwa pierwsze miesiące w ogóle nie myślałem o wygranej i pieniądzach, tym bardziej, że obok siebie miałem tak wspaniałych ludzi jak Manuela, Gosia albo Klaudiusz. W moich obawach nie było krygowania się ani fałszywej skromności. Po prostu realnie oceniałem swoje szanse, mając świadomość, że „Wielkiego Brata” oglądają przede wszystkim ludzie młodzi i że to oni o wszystkim będą decydować.Początkowo kiepsko radził sobie sempai z adaptacją - sprawiał wrażenie mrukliwego wapniaka, który nijak nie pasuje do pełnych szalonego polotu mieszkańców sękocińskiego domu.
Przyznaję. Początki były trudne. W moim wieku, kiedy wchodzi się w nowe środowisko, to zaczyna się wszystko powoli: najpierw siada do stołu, pije herbatę, zjada ciasteczko, opowiada o domu, żonie i wszystkim, co się robi, a dopiero potem można sobie pozwolić na pewien luz. Tymczasem życie w domu „Wielkiego Brata” przybrało tempo od pierwszego dnia i dlatego gdzieś mi uciekło. Okazało się, że ludzie w nim mieszkający zintegrowali się wcześniej niż ja to zauważyłem. Wiele spraw musiałem więc nadrabiać. Poza tym bardzo tęskniłem za rodziną. Przez dwadzieścia pięć lat mojego małżeństwa nie rozstawałem się z żoną na dłużej niż tydzień. Było mi naprawdę ciężko. Niepokoiłem się o swoich bliskich.
A
potem, podczas finału, okazało się, że za zwycięstwem sempai
opowiedziało się blisko cztery miliony telewidzów, o wiele
więcej niż za Manuelą, o Gosi nie wspominając. Może doceniono
fakt, że, w przeciwieństwie do innych mieszkańców, nigdy nie
mówił sempai, że pragnie popularności.
Gdzie planuje pan urlop?
W Bułgarii albo w Mielnie. Jeszcze nie wiem.W domu „Wielkiego Brata” przylgnęło do sempai określenie „Cyborg”. Chwilami odnosiłem wrażenie, że wręcz obnosi się sempai ze swoją siłą sprawnością fizyczną.
To nie ja się afiszowałem, lecz telewizja pokazywała moje treningi. Chociaż w pewnym sensie ma pan rację. Rozumiałem, że nie jestem tak medialny jak Klaudiusz, Manuela albo Piotrek Gulczyński i że muszę siebie wyrazić w inny sposób - na pewno nie poprzez usiłowanie przypodobania się pozostałym mieszkańcom albo telewidzom. Nie wiedziałem jednak, w jaki sposób tego dokonać. Początkowo trochę wstydziłem się swoich ćwiczeń fizycznych, ponieważ obawiałem się, że będą one odebrane jako coś nienaturalnego. Potem jednak pomyślałem, że powinienem być sobą: że skoro dbam systematycznie o sprawność fizyczną, to niby dlaczego mam porzucać treningi w domu „Wielkiego Brata”. Jeden z ineternautów, podczas rozmowy w wirtualnej kawiarence, zarzucił mi, iż sprzeniewierzyłem się jednemu z zapisów etyki karate kyokushin, który mówi o tym, że karateka nie może rozpowszechniać tej dalekowschodniej sztuki walki poza dojo (salą treningową - przyp. WS). Wyjaśniłem mu, że tym dojo przez trzy miesiące był dla mnie dom w Sękocinie, bo przecież tylko w nim mogłem dbać o swoją sprawność. Okazało się, że moje ćwiczenia nie wzbudzają ironicznych uwag ani Wielkiego Brata, ani reszty mieszkańców. Cieszy mnie to, ponieważ karatecy nieraz są postrzegani w społeczeństwie w sposób pejoratywny. Co więcej - to Klaudiusz i Piotrek Gulczyński namówili mnie, żebym w czasie tygodnia sportowego zrobił pokaz karate. Początkowo zamierzałem doskonalić kata (formy karate - przyp. WS), bo w tej dziedzinie posiadam sporo zaległości. Nie mogłem jednak tego robić, ponieważ dekoncentrowały mnie kamery.A jak ocenia sempai sprawność pozostałych uczestników programu?
Różnie. Nie mogę zresztą wypowiadać się na temat wszystkich. Manuela jest bardzo sprawna. Potrafiła zrobić trzydzieści pompek, a zresztą jej sprawność była widoczna podczas tygodnia sportowego w domu „Wielkiego Brata”. Klaudiusz, po odejściu Gulczasa - aby odreagować stres - przebiegł prawie czternaście kilometrów. Następnego dnia nie mógł chodzić, bo miał zakwasy. Trochę mnie to dziwiło, bo facet grał i gra w piłkę nożną.Klub piłkarski, któremu sempai kibicuje to...
... Wisła Kraków, a żużlowy - GKM. Córka, przebywając na studiach w Toruniu, kibicuje obecnie Apatorowi. Ale ja tej drużynie nie zamierzam kibicować. Nigdy. Chociażby dlatego, że kiedy w pojedynku z nią GKM miał wejść do I ligi, komendant wojewódzki policji przerwał mecz. Byłem tym zdarzeniem szczerze oburzony. Porównuję żużlowców do karateków. Oni też muszą szybko podejmować decyzje, dawać z siebie wszystko, a przy tym odznaczać się pewną finezją. W czarnym sporcie również należy wykazać więcej ducha walki niż techniki. Podziwiam Dadosa.Spore wrażenie wywarła na sempai wizyta w domu „Wielkiego Brata” członków kadry narodowej w piłce nożnej.
Było to ogromne przeżycie dla wszystkich mieszkańców. Kiedy zobaczyłem Tomków Iwana i Hajto oraz Jurka Dudka, to aż mi serce mocniej zabiło. Niektóre dziewczyny dawały im nawet numery swoich telefonów komórkowych, licząc na podtrzymanie kontaktu. Mnie ujęła najbardziej serdeczność tych ludzi. Sądziłem, że skoro są tak popularni, to z pewnością będą mieli w sobie chociaż odrobinę wyniosłości. A tu nic. Pytali, jak się czujemy, cieszyli się z nami i usiłowali nam zrobić jak najwięcej przyjemności. Gonili z nami w błocie za piłką. Byli w tym wszystkim zupełnie naturalni. Tomek Hajto nie miał do mnie żalu za to, że podczas meczu skaleczyłem mu nogę. I chociaż tak naprawdę nie mam w życiu autorytetów, przed nikim łatwo nie skłaniam głowy, to jednak ci piłkarze zdobyli mój głęboki szacunek.Nie chce sempai popularności, a jednak jest pan na nią skazany, bo telewizja oddziaływuje w sposób magiczny. Dostrzega pan pozytywne skutki sławy?
Nie biorę ich serio. Owszem, kiedy ludzie proszą mnie o autografy, rozdaję je. Traktuję to jednak jako moją formę podziękowania tym osobom, które chciały, żebym z domu „Wielkiego Brata” wyszedł jako zwycięzca. Głosowało na mnie sześćdziesiąt siedem procent telewidzów. Nie wystarczy więc powiedzieć: „dziękuję”. Trzeba ludziom sprawić chociaż odrobinę radości. Inna rzecz, że ta popularność może mnie bardziej zbliżyć do młodzieży, dla której odtąd nie będę już tylko strażnikiem miejskim, robiącym w szkołach pogadanki, lecz także Januszem z „Big Brothera”. Może dzięki temu w większym stopniu przekonają się do tego, że trzeba dbać o rozwój swojej sprawności fizycznej, odrzucać pokusę zażywania narkotyków, picia alkoholu, segregować śmieci i ogólnie troszczyć się o czystość swojego miasta. Gdyby tak się stało, byłbym szczęśliwy.Marzeniem sempai było poznanie Wielkiego Brata. Udało się?
Tak. Wielki Brat jest naprawdę wielki, mężczyzną przewyższającym mnie wzrostem chyba o dziesięć centymetrów. Budowę ma zwalistą, a przy tym cechuje go mądrość.